Dzielny chłopiec




ZOFJA KOWERSKA
DZIELNY CHŁOPIEC
POWIEść DLA MłODZIEżY

1.
MARCIN I JÓZIK.
Marcin Kilowski był posługaczem kolejowym.
Nosił na plecach ciężkie kufry i kosze, pomagał podróżnym przy wsiadaniu do wagonu i przy wysiadaniu, zanosił do wagonu torby i zawiniątka podróżne.
Latem i zimą długie godziny przebywał na stacji kolei w Warszawie, ubrany w bluzę płócienną szafirową, gdy było gorąco, w szarą sukienną, gdy było zimno.
Do domu zaglądał od czasu do czasu dla wypoczynku. Zjadał wtedy prędko posiłek przygotowany i z ciężkiem westchnieniem rzucał się na posłanie.
— Aa, przecie, żem nareszcie dopadł własnego łóżka! — mówił wtedy często, przeciągając zmęczone członki.
— Spracuje się człowiek i na twardej ławie czasem się przedrzemie, to mu potem łóżko aż pachnie. Józik!
zbudź mnie o trzy kwadranse na piątą, żebym na czas doleciał na osobowy! Weź tam z kieszeni pieniądze, przelicz i schowaj!
Józik, syn Marcina, miał lat dziewięć i prowadził ojcu całe gospodarstwo.
Matki nie miał oddawna; babka, która go wychowała, umarła na tyfus; a on kupował mięso, chleb, mleko, węgle, nosił wodę, palił w piecyku i gotował, słał pościel ojcu,
zamiatał izdebkę. Mała to była izdebka, w suterenie, ale było w niej ciepło i czysto, trochę jednak wilgotno.
Tylko pranie to się jakoś Józikowi wcale nie udawało.
Próbował kilka razy, ale koszule nie chciały po jego praniu być białe, a na szafirowej/bluzie Marcina, gdy ją Józik wyprał, porobiły się żółte smugi. Przypatrywał się, jak prała Piotrowa sąsiadka, ale jakoś pranie mu nie szło, tak że raz, gdy Piotrowa spostrzegła, jak Marcin wziął na siebie w niedzielę koszulę zanadto
szarą, powiedziała:
— Marcinowi żona potrzebna głównie wedle opierunku, bo chłopiec ugotować potrafi, a także guzik przyszyje i izbę zamiecie jak najlepiej, ale pranie to mu
się iuż nijak nie wiedzie.
— Ten węgiel, co nim na kolei palą, strasznie wszystko smoli — mówił Józik — ani się doprać.
— Jużci sadza zawsze sadzą, — odezwał się Marcin — ale wiesz, Józik, trza będzie o praniu z Piotrowa pomówić. Niech ona nas opiera. Ty już tego nie zmożesz.
Gotował Józik bardzo dobrze.
Już i barszcz i kapuśniak umiał tak utrafić, że Marcin aż się oblizywał, i kaszę, którą kilka razy przypalił, nim mu się udała, teraz doskonale gotował na sypko ze
skwarkami, tak jak ją Marcin lubił.
— Jak dorośniesz, to się zgodzisz za kucharza choćby do króla — mówił Marcin — do tego czasu to i kluski nauczysz się gotować, bo żebyś jeszcze kluski umiał twardo
zagniatać, toby nie trza nic lepszego.
Wiodło się nieźle Marcinowi.
Gdy matka jego nieboszczki żony także umarła, myślał o żeniaczce przez czas jakiś i nawet sąsiadka radziła mu ożenić się z wdową, co miała dużo pościeli i sto rubli.
Posyłał też do niej raz w zwiady, gdy mu Józik na obiad dał kaszę zupełnie przypaloną i mięso niedogotowane; ale na drugi dzień i krupnik był doskonały i kapusta taka, że się
odjeść nie było można, więc się Marcinowi zrobiło żal dziecka. A nużby macocha była zła? A nużby, broń Boże, dziecko biła? Więc dał pokój żeniaczce.
Piotrowa koniecznie chciała go wyswatać, ale on wszystkie jej namowy puszczał mimo ucha.
— Żeby tak na dobrą trafić, to nie mówię — odpowiadał — ale kto tam wie, jaka się człowiekowi dostanie.
Teraz mi przynajmniej nikt nad głową nie terkocze i nikt mi dziecka nie poniewiera. Bóg wie, jakby tam było.
— Strasznieście zmądrzeli, Marcinie, — mawiała Piotrowa — to dziw, żeście się wychowali! Cóż to, syna myślicie na kucharkę kierować?
Nie lepiejbyście go oddali do jakiego terminu? Cóż mu z tego przyjdzie, że będzie umiał obiad byle jak uwarzyć?
— O, tak ci ugotuje, że nie potrzeba lepszego.
— Bo wam się już język popsuł od złego jadła, to nie czujecie, co dobre, a co złe. Mielibyście choć koszulę białą na niedzielę.
Ale Marcin miał już taką naturę, że im go kto więcej namawiał, tem on stawał się twardszy. Może byłby się i ożenił, żeby nie ciągłe namowy Piotrowej.
— Chyba ona coś w tem ma? — myślał, kiwając głową, i coraz bardziej miał się na baczności.
Marcin zarabiał nierówno.
Czasem przynosił dwa ruble na dzień, czasem i całego rubla z kieszeni nie wytrząsł. I byłby z niego zamożny człowiek, gdyby nie ta nieszczęśliwa wódka.
Lubił zaglądać do kieliszka i zakrapiać się do poduszki.
Nigdy mu się wprawdzie nie zdarzało być nietrzeźwym na stacji, ale starszy dozorca raz już na niego fuknął:
— Dwunasty! Coś od ciebie wódkę czuć!
Marcin nosił na ręku przepaskę z blachą, na której
był nr 12, na czapce miał też mniejszą blaszkę z tym samym numerem.
— Pamiętaj — dodał starszy — że za pierwszem upiciem się pójdziesz precz!
Więc Marcin strzegł się z całych sił.
Jednak Józik musiał nieraz chodzić po wódkę, a raz, gdy ojca o oznaczonej godzinie zbudził, Marcin zaczął tak bełkotać, że Józik już go nie otrzeźwił, tylko pobiegł na
stację oznajmić, że ojciec chory. Drugi raz musiał mu głowę zlewać wodą, a potem odprowadził go na stację, bo Marcin się trochę zataczał.
— Co mnie ty będziesz pilnował, ty dzieciaku jakiś! — mówił Marcin czupurnie.
— Oj, tatusiu, bo wy się jeszcze gdzie przewrócicie.
— Cichobyś byt!
Ojca nie nauczaj, bo ojciec to ojciec! Rozumiesz? Cóż ty myślisz, że ja pijany?


1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 32 | 33 | 34 | 35 | 36 | 37 | 38 | 39 | 40 | 41 | 42 | 43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51 | 52 | 53 | 54 | 55 | 56 | 57 | 58 | 59 | 60 | 61 | 62 | 63 | 64 | 65 | 66 | 67 | 68 | 69 | 70 | 71 | 72 | 73 | 74 | 75 | 76 | 77 | 78 | 79 | 80 | 81 | 82 | 83 | 84 | 85 | 86 | 87 | 88 | 89 | 90 | 91 | 92 | 93 | 94 | 95 | 96 | 97 | 98 | 99 | 100 | 101 | 102 Nastepna>>





Polecamy inne nasze strony: